02 lipca 2006

Między mitem a historią

Wiele razy w życiu zetknąłem się z osobami uważającymi się za katolików, a jednocześnie wygłaszających takie stwierdzenia jak: „tak naprawdę to nie wiadomo, co z człowiekiem dzieje się po śmierci”, „kto to wie, która religia jest prawdziwa?”, „każdy człowiek ma swoją własną prawdę”, albo „wierzymy, że Chrystus zmartwychwstał, ale jak było naprawdę nikt nie wie”. Niektórzy to ostatnie zdanie wyrażają językiem teologicznym, mówiąc że „zmartwychwstanie należy rozpatrywać wyłącznie w kategoriach wiary i nie należy traktować go jak wydarzenia historycznego” - co de facto znaczy dokładnie to samo.

Skąd takie niedowiarstwo, coraz bardziej powszechne również wśród niektórych „postępowych” teologów? Wszak historyczne istnienie Pana Jezusa nie budzi już wątpliwości wśród historyków. Dlaczego więc tylu ludzi nie wierzy w to, że historycznie istniejący Jezus Chrystus skazany na śmierć przez historyczne żydowskie władze religijne, ubiczowany i ukrzyżowany przez rzymskich żołnierzy na rozkaz historycznego namiestnika Judei, Poncjusza Piłata, pogrzebany w piątek wieczorem w grobowcu należącym do Józefa z Arymatei, w niedzielę rano wstał z tego grobu żywy, o własnych siłach?

Wszak fakt zmartwychwstania jest opisany w poważnych źródłach historycznych, którymi są Ewangelie. Z relacji ewangelicznych wynika, że zmartwychwstały Chrystus ukazał się na własne oczy w sumie kilkuset osobom, rozmawiał z nimi, jadł, pił, pokazywał swoje rany, a na koniec na oczach kilkunastu świadków uniósł się do nieba. A przecież wiele wydarzeń z historii powszechnej jest udokumentowanych w tekstach źródłowych w znacznie bardziej skąpy sposób, a mimo to nikt ich nie podważa. Co więcej, dla pierwszych chrześcijan zmartwychwstanie Chrystusa było taką oczywistością, że bez wahania oddawali życie za tę prawdę.

Dlaczego więc dzisiaj tylu ludzi odrzuca fakt zmartwychwstania? Oprócz ulegania oświeceniowemu przesądowi, że cudów nie ma, wchodzi tutaj w grę dodatkowy czynnik. Otóż jeśli Chrystus naprawdę zmartwychwstał, znaczy to, że wszystko to, co mówił było prawdą: że Bóg istnieje, że Chrystus jest drugą Osobą Trójcy Świętej, wcielonym Bogiem, który umarł by odkupić nasze grzechy, że przyjdzie na końcu czasów by sądzić żywych i umarłych, a tu na ziemi założył swój Kościół Katolicki zbudowany na wierze świętego Piotra i jego następców.

Uznanie zaś takich faktów może być dla wielu osób niewygodne, bowiem wiąże się z koniecznością nawrócenia, czyli drastycznej zmiany swego życia i podporządkowania go prawu Bożemu. Dla wielu osób łatwiej jest więc powątpiewać w podstawowy dla wiary fakt zmartwychwstania, czy też „rozwadniać” go sprowadzając go do pięknego mitu czy symbolu. Formalnie są katolikami, ale nie upierają się przy tym, że ich wiara jest prawdziwa i daje życie wieczne – woląc spokojne życie niezaangażowanego „katolika wielkosobotniego” (który w kościele pojawia się głównie przy okazji święcenia jajek, ewentualnie ślubów, chrztów czy pogrzebów). Pamiętajmy jednak, że takie podejście łączy się z ryzykiem usłyszenia od Chrystusa słów z trzeciego rozdziału Apokalipsy św. Jana: „Bodajbyś był zimny albo gorący: ale iżeś letni, a ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich”.

Felieton drukowany w dolnośląskiej edycji "Niedzieli"

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Niedowiarkom polecam wakacje we Włoszech z 22. numerem "Ozonu". Jest tam mały przewodnik po miejscach, gdzie są zachowane relikwie z grobu Zmartwychwstałego. Pozdrawiam i lecę we wrześniu :) Oho, właśnie się zaczęło św. Tomasza Apostoła, co to musiał włożyć paluch... To chyba do mnie, niedowiarka. A Tobie, Tomku, z okazji imienin wszelkich łask Bożych!

Maciek pisze...

Niestety taki jest dominujący nurt polskiego "katolicyzmu"... a jak to się zaczyna? zaczyna się od pierwszej Komunii bo rodzina daje drogie prezenty, od młodocianych pędzonych przez rodziców do bierzmowania "żeby rodzina się dziwnie nie patrzała". Oczywiście kursy przygotowawcze do bierzmowania kończą się egzaminami, ale - o dziwo - egzaminy mają tę dziwną właściwość, że ... conajmniej 90% zdaje za pierwszym razem. I takich mamy wybierzmowanych "katolików". Potem sobie o Kościele przypomną na okazję małżeństwa, a potem dopiero wtedy, kiedy dzieci trzeba do pierwszej Komunii wysłać... bo taka jest...

ŚWIECKA TRADYCJA.

Tomasz Dajczak pisze...

Spidy: dzięki za życzenia :-)

A 22 numer Ozonu jest rzeczywiście świetny. Również go gorąco polecam.

Tomasz Dajczak pisze...

Maćku: całkowicie zgadzam się z Twoją diagnozą.

Maciek pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Maciek pisze...

Tomku: wcześniejszy komentarz się usunął, więc jeszcze taz: Na razie zatrzymaliśmy się na etapie opisywania objawów. Teraz
wypada przyjść do zdiagnozowania przyczyn, a to może być cokolwiek
trudne. Chociaż odnoszę takie wrażenie, że na przykład niedopuszczanie
do bierzmowania tych, co nie znają (i nie umieją objaśnić) wyznania
wiary (choćby i Symbolu Apostolskiego) mogło by wymusić większe
zainteresowanie (autentyczna historia: znam człowieka, którego w
pewnej parafii dopuszczono do bierzmowania po tym jak w ramach
egzaminu pominął duży kawałek tegoż symbolu i pokręcił 10 przykazań!).
A jak taki się zainteresuje tematem, zachwyci liturgią i doceni
bogactwo tradycji to być może mniejsze będzie prawdopodobieństwo, że
zostanie takim "katolikiem od choinki i święcenia jajeczek" z musu niejako odwiedzjaącym kościół raz do roku albo i rzadziej.

Anonimowy pisze...

Pozdrowienia dla p. Tomasza ;) licze na częste aktualizacje tego bloga.

A przy okazji zachęcam do przeglądniecia topicu "PRZERAŻAJĄCE OBLICZE KATOLICYZMU!" na http://haereticus.blox.pl/html

Nieźle się można ubawić czytając te psioczenia na "nienawisc do heretykow", "manipulowanie słowami Pisma Świętego" mixowane z naiwną, protestancką apologią (jaki koniec!). Majstersztyk! :o)

Tomasz Dajczak pisze...

rzeczywiście, blog haereticusa ubawił mnie do łez :-) dzięki za link :-)